Pieniądze i kultura dyskusji o nich: subtelności działalności restauracyjnej

Nieprzyjemne jest rozmawianie o pieniądzach, co jest zjawiskiem interesującym. Czy to dlatego, że większość z nas pragnęłaby posiadać więcej niż aktualnie ma? Czy temat pieniędzy jest tabu, ponieważ nie chcemy urazić osób zasobniejszych lub mniej zamożnych? A może ujawnianie materialistycznego podejścia do życia jest po prostu niewypada? Wydaje się, że traktujmy ten temat jak jeża – omijamy go z daleka, zamiast podjąć próbę oswojenia. Przysłowia mówią: 'Dobry zwyczaj nie pożyczaj’ albo 'Chcesz stracić przyjaciela – pożycz mu pieniądze’. Moje doświadczenie pokazuje, że wielu ludzi na prośbę o pożyczenie stówki odpowiada dowcipnie 'Życzę ci stu złotych!’

Inne znane powiedzenie mówi, że pieniądze szczęścia nie przynoszą, ale są tacy, którzy dodają do tego 'tym, którzy ich nie mają’. Wielu właścicieli restauracji na pewno by się pod takim twierdzeniem podpisało. Nikt przecież nie otwiera interesu z myślą o dopłacaniu do niego. Choć są lokale, które wydają się zupełnie niezainteresowane swoimi klientami, większość z nich ma na celu wyciągnąć od klienta jak najwięcej, dając mu jak najmniej w zamian. Wszystko jest o tyle trudne, że klienci są coraz bardziej świadomi i zauważają różne sztuczki, jakie stosują restauratorzy.

Według oczywistych praw natury, cena za konsumpcję powinna odpowiadać jej wartości. Za co więc tak naprawdę płacimy? Za pracę kucharza, za obsługę kelnera, za lokal, jego wystrój i lokalizację. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że prowadzenie restauracji to biznes i to taki, który powinien przynosić zysk. Tanie zakupy, drogie sprzedawanie – to jest zasada rachunku handlowego. Takie zagrywki jak podwyższanie cen przy jednoczesnym zwiększaniu wielkości talerzy to typowe inwestycje w opakowanie, które niestety czasami przewyższa treść.

Równie istotne są inne czynniki wpływające na wysokie ceny: moda, elitarność, znana marka. Ciekawe jest również to, że często płacimy za własną głupotę. Przykład? Jadąc w góry, wybieramy Zakopane. Spędzamy dziesięć godzin w korkach na 'zakopiance’, a potem walczymy z tłumami innych turystów. Wszędzie kolejki, wszędzie opłaty. Czasem mam wrażenie, że jedynie brakuje płatnej bramki na Krupówkach. A jeśli nie mamy czasu na wyjazd do Zakopanego, to i tak zapraszamy do restauracji stylizowanych na góralskie chaty.

Na koniec chciałbym podzielić się dwoma opowieściami z Kaszub. Pani Irena, nasza gospodyni podczas ostatniego letniego urlopu, zaproponowała nam dodatkowy dzień pobytu za darmo, ze względu na złą pogodę, której doświadczyliśmy. Moi znajomi zaś otrzymywali codziennie od swojej gospodyni pyszne bułeczki. Kiedy zaczęli odmawiać, bo było im niezręcznie brać coś za darmo, gospodyni była zaskoczona i myślała, że im nie smakują.

Wnioski są takie, że mimo komercjalizacji świata, istnieją jeszcze osoby, które zachowują prostotę i ludzkość. To smutne jednak, że zdziwienie takimi postawami jest normą. Bo niestety często wydaje się nam normalne to, że za wszystko trzeba płacić, negocjować i kłócić się. Tymczasem otwarcie restauracji nie oznacza, że pieniądze będą same do niej wpływać. Klient ma być naszym panem, a nie tylko źródłem dochodu. Właściciele restauracji powinni o tym pamiętać.